Na rowerze szosowym postanowiłem zdobyć podjazdy Tour de Pologne - Gliczarów, Bukowina i Ząb, przy okazji miałem dołożyć jeszcze podjazd na Głodówkę, gdzie do niedawna regularnie również jeżdżono na TdP. Niestety moja forma okazała się bardzo słaba, trudem wtoczyłem rower na Gliczarów, ale tak się zmęczyłem, że kolejne podjazd szły mi już bardzo słabo. W rezultacie zaliczyłem jeszcze podjazd do Bukowiny przedłużony na Głodówkę, a następnie ruszyłem do domu rezygnując z podjazdu na Ząb.
Wstałem rano o 7:00, patrzę piękne słońce, więc szykuję się do wyjazdu. Jednak około 8:00 już tak pięknie nie było, wyraźnie zaczęło się chmurzyć na dodatek było dość chłodno. Jednak to jeszcze nie powód żeby nie jechać. Zgodnie z planem miałem odtworzyć pętlę TdPA ze startem z Poronina, tak pojechałem rok temu przed właściwym wyścigiem. Jadę sobie jednak przez Biały Dunajec i myślę sobie, że z pogodą może być różnie więc może najpierw uderzę na Gliczarów, a Ząb zaliczę ewentualnie na końcu po drodze na kwaterę. Skręcam więc na Gliczarów i po chwili kręcę przez Gliczarów Dolny, jechałem tędy już dwa razy i zawsze wydawało mi się, że jest tu dość łatwo, tym czasem wyraźnie się męczę. Po 3 kilometrach dojeżdżam do mega stromych ścianek, pod pierwszą kręcę w siodełko, ledwo kręcę, ale jakoś przepycham. Chwila wytchnienia - czyli zamiast 20% jest 12%, przejazd koło pomnika Tour de Pologne (zdjęcia nie zrobiłem, bo nie dałem rady) i kolejna ścianka przez lasek, tym razem próbuję w stójce, idzie bardzo ciężko, prędkość 5,5 km/h, siadam - dalej 5 km/h dojeżdżam do końca lasku, podjazd lekko popuszcza, a ja ledwo żyję. Puls skoczył mi do 182, co u mnie oznacza prawie odcięcie, bardzo wolno uspokajam oddech. Jest ciągle pod górę, ale już w miarę kręcę w końcu dojeżdżam do miejsca gdzie zwykle stoi premia górka, uff udało się, ale było strasznie ciężko - jestem wyraźnie za słaby na takie ścianki.
Dalej zjazd, robię fotkę tablicy szlaku Tour de Polognie i źle sobie skręcam, w rezultacie ląduje na kiepskiej drodze do Leśnicy, zauważam błąd i wracam się, to niestety oznacza 1,2 km i 70 metrów górę ekstra. Zjeżdżam przez Rusiński Wierch do drogi 49 i rozpoczynam jazdę pod górę do Bukowiny, od ronda na Jurgów zaczyna się ciężko. Szybko czuję, że już po mnie, muszę się wzmocnić batonem, ale dalej ledwo kręcę. Przejeżdżam miejsce gdzie atakował Rafał Majka, faktycznie wybrał najtrudniejszy odcinek podjazdu, potem od kościoła wypłaszczenie, nagle jadę 22 km/h i dopiero przed samym rondem (metą) jest znowu pod górę. Zatrzymuję się na rondzie, jest kiepsko, nogi do niczego, forma katastrofalna, piję colę i postanawiam kontynuować podjazd na Głodówkę.
Pamiętałem, że ten odcinek to dość równomierna droga pod górę, faktycznie tak jest, ale moja forma do niczego. Udaję mi się lekko przyśpieszyć, ale nogi mam jak z ołowiu, na szczęście nie ma tu jakiś stromy ścianek i daję radę. Przejeżdżam Cyrhlę nad Białką i po chwili jestem na Głodówce gdzie robię małą sesję zdjęciową. Od ronda w drogą na Jurgów przez Bukowinę do kulminacji asfaltu jest 7,5 km; 386 metrów w górę (bez ani metra zjazdu); średnie nachylenie 5,2% maksymalnie 9,7% - premia 2 kategorii.
Po mega wspinaczkach rozpocząłem zjazdy Drogą Oswalda Balzera, fajnie było:). W końcu jednak w kierunku Zakopanego a konkretnie do dobrze mi znanego skrzyżowania z drogą do Murzasichle trzeba było znowu jechać pod górę. Droga ta nie jest bardzo stroma, odcinek ma 2,6 km i średnio 3,9% (max 5,1%), ale po dojechaniu do skrzyżowania stwierdziłem, że mam dość. Niestety strasznie bolały mnie nogi, zaczęły pojawiać się pierwsze skurcze, stwierdziłem więc że wracam.
Zjechałem sobie pięknym asfaltem przez Murzasichle do Stasikówki i dalej do Poronina, potem już praktycznie po płaskim przez Poronin, kawałek po Zakopiance i przez Biały Dunajec na kwaterę. Niestety podjazd pod Ząb musiałem odpuścić, ale chyba byłą to słuszna decyzja, na dziś po prostu miałem dość.
Po tej wycieczce stwierdzam, że jednak nie będzie ze mnie szosowca. Rower szosowy (nawet taki z trzema tarczami z przodu) jest dla mnie za mocny, albo raczej ja na niego za słaby. Mega strome ścianki na Gliczarowie spowodowały, że zagotowałem mięśnie i potem już każda górka sprawiały mi mega trudności. Przyjechałem mega zmęczony i wcale nie jechałem szybciej niż rok temu na dużo cięższym crossie. Może przed rokiem byłem wyższej formie, ale i tak to chyba rower crossowy z praktycznie górskimi przełożeniami jest maszyną dla mnie na takie podjazdy. Będę musiał więc zapolować na lekkiego crossa do którego będę mógł założyć opony 1,35 i cieszyć się jazdą na szosie, dystonując jednocześnie odpowiednio lekkimi przełożeniami, szosowego górala ze mnie nie będzie.